W
dzieciństwie zwiedzanie skansenu było karą porównywalną z
obowiązkiem zjedzenia głębokiego niczym Bajkał talerza zupy
brukwiowej. Już ciekawsza wydawałaby się okazja zobaczenia na
własne oczy największej na świecie szpuli sznurka pakowego...
Skanseny były synonimem nudy, najgorszym z najgorszych pomysłów na
szkolną wycieczkę. Bo co ciekawego może być w rozpadających się
budynkach, w których cuchnie starym drewnem, niczego nie można
dotykać, a najlepiej to w ogóle nie oddychać, bo niekontrolowane
przez przewodników podmuchy powietrza obudzą tkwiące od
dziesięcioleci w deskach żarłoczne korniki, które do reszty
zjedzą dwustuletnią (miliardoletnią?) sypiącą się chatę.
Specjalną
atencją nie pałamy do skansenów do dzisiaj. Z pewnością gdzieś
w kraju są i takie, które tętnią życiem, starają się wyjść
naprzeciw rosnącym oczekiwaniom zwiedzających, a organizowanie w
nich wydarzenia przyciągają tłumy (przykładem Czarne Wesele w
Muzeum Wsi Słowińskiej w Klukach). Są też jednak i takie miejsca,
gdzie nawet w sezonie turysta - który ośmieli się przyjechać w
dzień powszedni - traktowany jest trochę jak intruz,
przeszkadzający w konsumpcji trzeciego dziś pączka i czwartej
kawusi...
Jakiś
czas temu, specjalnie tego nie planując, mieliśmy okazję zwiedzić
Skansen Kurpiowski w Nowogrodzie. To drugie, po Wdzydzach Kiszewskich
na „naszym” Pomorzu, najstarsze w Polsce muzeum budownictwa
ludowego. Skansen powstał w 1927 r., a jego geneza i rozwój
nierozerwalnie wiążą się z postacią Adama Chętnika,
niestrudzonego zbieracza eksponatów związanych z Kurpiowską
Puszczą Zieloną. Po zniszczeniach II wojny światowej skansen
rozpoczęto odbudowywać w 1956 r. Dzisiaj, na ponad trzech hektarach
urokliwie położonego na wysokim brzegu Narwi terenu, możemy
zobaczyć 23 zabytkowe budynki drewniane oraz kilkadziesiąt obiektów
małej architektury, jak bramy, kapliczki, studnie, czy ule. Dla
panoramy puszczy warto wspiąć się na Wzgórze Ziemowita, gdzie w
XIV w. Kazimierz Wielki nakazał zbudować zamek chroniący granice
państwa.
Byliśmy
jedynymi zwiedzającymi. Liczyliśmy przez to, że będziemy
potraktowani jakoś wyjątkowo, że zostaniemy zaprowadzeni do
miejsc, które na co dzień są niedostępne dla oczu gości, że
usłyszymy interesujące opowieści przewodnika, który tym razem nie
będzie musiał użerać się z rozwrzeszczaną grupą
gimnazjalistów. Niestety pani, która nas oprowadzała, nie pytana
milczała, a jej rola sprowadzała się tylko do otwierania kolejnych
obiektów na trasie. Na pewno inne wspomnienia mielibyśmy po
odwiedzeniu skansenu w wypadającą w sierpniu Niedzielę św. Rocha,
kiedy odbywają się tutaj pokazy twórczości ludowej, można
zajadać się regionalnymi przysmakami (piwem jałowcowym!), a dzieci
poznają tradycyjne gry i zabawy zręcznościowe.
W
Nowogrodzie zobaczyliśmy jeszcze jeden z kilkunastu schronów
bojowych, zbudowanych w dolinie Narwi przez polskie wojsko. Odegrały
one istotną rolę obronną podczas walk we wrześniu 1939 r.
Położony tuż przy moście przez rzekę schron jest miejscem
rekonstrukcji corocznych walk sprzed 76 lat. Z kolei na wzgórzu nad
rzeką jako pomnik ustawiono czołg T-34. Działo się to w 1974 r.,
na pamiątkę 30-lecia powstania PRL. Ze wzgórza roztacza się
piękny widok na Narew. Niedawno czołg odnowiono, a w dalszych
planach jest utworzenie tzw. parku historyczno - kulturowego, w skład
którego wejdą też wszystkie położone w okolicy schrony. A są to
nie tylko polskie umocnienia, ale także powstałe
w 1940 i 1941 r. umocnienia radzieckiej linii Mołotowa oraz
fortyfikacje z niemieckiej linii Galindia.
Dzień zakończyliśmy w "Wiszących ogrodach nad Narwią", czyli restauracji znanej z pierwszego sezonu "Kuchennych Rewolucji" Magdy Gessler. Dla cepelinów było warto ;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz