wtorek, 6 października 2015

Do Chatki Puchatka po wodę z piwnicy

Po co idzie się w góry? Bo są! Po co wchodzi się na połoniny? Bo też są, a na dodatek ich wygląd zmienia się z tygodnia na tydzień. Wrześniowy landszaft, na przykład, to wciąż soczysta zieleń lasów, złote łany górskich traw, krwista czerwień jarzębiny (jakiej na nizinach próżno szukać) i różnokolorowe kwiaty, krzewinki oraz porosty. Po prostu magia kolorów! Bardzo ulotna, bo wystarczy przyjechać w to samo miejsce kilkanaście dni później, aby zobaczyć zupełnie inną ferię barw, gdy przyrodę bierze w swoje władanie jesień. Trochę żałujemy, że ominęła nas ta pora roku, ale dzięki temu mamy powód, aby w Bieszczady wrócić w I połowie października.

Piesze wędrówki po Biesach zaczęliśmy od Połoniny Wetlińskiej. Dla wyższej połowy naszej pary był to powrót do lat dzieciństwa, kiedy - mocno niechcący - uczestniczył w blisko trzytygodniowym obozie konnym, budząc się codziennie z widokiem na Smerek. To właśnie od tego szczytu (1222 m.n.p.m.) zaczęliśmy zdobywanie połoniny. 


Od pierwszego podejścia mijaliśmy, lub byliśmy mijani, przez facetów w moro i z pokaźnymi plecakami. Okazało się, że są to żołnierze 21 Brygady Strzelców Podhalańskich, ubiegający się o prestiżową Wojskową Odznakę Górską. Aby zdobyć wersję w kolorze brązowym (będą jeszcze srebrne i złote), „wystarczyło” wykazać się podstawowymi umiejętnościami z dziedziny technik wspinaczkowych oraz przemaszerować 30 km górskimi szlakami z obciążeniem o wadze minimum 16 kg plus śpiwór i jedzenie. 


Po Smereku śmignęliśmy przez Przełęcz Orłowicza, z której można zejść z połoniny lub pójść dalej, ku jej kulminacji. Mowa o Osadzkim Wierchu (1253 m.n.p.m.) i Rohu (1255 m.n.p.m. - szczyt niedostępny dla turystów). 


Naszym celem była Hasiakowa Skała, przy której przycupnęło chyba najbardziej znane i najwyżej położone bieszczadzkie schronisko, czyli „Chatka Puchatka”. Schronisko zbudowało wojsko po II wojnie światowej. Pełniło wówczas rolę posterunku obserwacyjnego. Od 1956 r. służy turystom, a od 1964 r. Jego ajentem jest legenda Bieszczad - Ludwik „Lutek” Pińczuk (polecamy wywiad, dzięki którego lekturze dowiecie się, skąd wzięła się nazwa schroniska: http://terakowski.republika.pl/Pinczuk.html). „Chatka Puchatka” to schronisko całoroczne. Ściany ozdabiają rysunki wykonane węglem, przedstawiające znanych „bieszczadników”, którzy po wojnie próbowali życia w wyludnionych po Akcji „Wisła” górach. Ceny posiłków i napojów w schronisku są wysokie, ale musimy pamiętać, że towary dowozi się tutaj jeepem z doliny (w zimie skuterem śnieżnym). Jednak woda schłodzona w piwnicy schroniska smakuje naprawdę wyjątkowo.


Tutaj kończy się szlak po Połoninie Wetlińskiej. Zeszliśmy do kempingu Bieszczadzkiego Parku Narodowego Górna Wetlinka, gdzie... złapaliśmy autostop (o tej bieszczadzkiej tradycji jeszcze napiszemy), aby pojechać na zasłużony placek po bieszczadzku (o którym też jeszcze wspomnimy).


2 komentarze:

  1. Uwielbiam Bieszczady, także zazdaszczam bardzo ;)
    I piękne zdjęcia, jak to u Was :)

    OdpowiedzUsuń