Po co idzie się w góry?
Bo są! Po co wchodzi się na połoniny? Bo też są, a na dodatek
ich wygląd zmienia się z tygodnia na tydzień. Wrześniowy
landszaft, na przykład, to wciąż soczysta zieleń lasów, złote
łany górskich traw, krwista czerwień jarzębiny (jakiej na
nizinach próżno szukać) i różnokolorowe kwiaty, krzewinki oraz
porosty. Po prostu magia kolorów! Bardzo ulotna, bo wystarczy
przyjechać w to samo miejsce kilkanaście dni później, aby
zobaczyć zupełnie inną ferię barw, gdy przyrodę bierze w swoje
władanie jesień. Trochę żałujemy, że ominęła nas ta pora
roku, ale dzięki temu mamy powód, aby w Bieszczady wrócić w I
połowie października.
Piesze wędrówki po
Biesach zaczęliśmy od Połoniny Wetlińskiej. Dla wyższej połowy
naszej pary był to powrót do lat dzieciństwa, kiedy - mocno
niechcący - uczestniczył w blisko trzytygodniowym obozie konnym,
budząc się codziennie z widokiem na Smerek. To właśnie od tego
szczytu (1222 m.n.p.m.) zaczęliśmy zdobywanie połoniny.
Od pierwszego podejścia
mijaliśmy, lub byliśmy mijani, przez facetów w moro i z pokaźnymi
plecakami. Okazało się, że są to żołnierze 21 Brygady Strzelców
Podhalańskich, ubiegający się o prestiżową Wojskową Odznakę
Górską. Aby zdobyć wersję w kolorze brązowym (będą jeszcze
srebrne i złote), „wystarczyło” wykazać się podstawowymi
umiejętnościami z dziedziny technik wspinaczkowych oraz
przemaszerować 30 km górskimi szlakami z obciążeniem o wadze
minimum 16 kg plus śpiwór i jedzenie.
Po
Smereku śmignęliśmy przez Przełęcz Orłowicza, z której można
zejść z połoniny lub pójść dalej, ku jej kulminacji. Mowa o
Osadzkim Wierchu (1253 m.n.p.m.) i Rohu (1255 m.n.p.m. - szczyt
niedostępny dla turystów).
Naszym celem była Hasiakowa Skała,
przy której przycupnęło chyba najbardziej znane i najwyżej
położone bieszczadzkie schronisko, czyli „Chatka Puchatka”.
Schronisko zbudowało wojsko po II wojnie światowej. Pełniło
wówczas rolę posterunku obserwacyjnego. Od 1956 r. służy
turystom, a od 1964 r. Jego ajentem jest legenda Bieszczad - Ludwik
„Lutek” Pińczuk (polecamy wywiad, dzięki którego lekturze
dowiecie się, skąd wzięła się nazwa schroniska:
http://terakowski.republika.pl/Pinczuk.html).
„Chatka Puchatka” to schronisko całoroczne. Ściany ozdabiają
rysunki wykonane węglem, przedstawiające znanych „bieszczadników”,
którzy po wojnie próbowali życia w wyludnionych po Akcji „Wisła”
górach. Ceny posiłków i napojów w schronisku są wysokie, ale
musimy pamiętać, że towary dowozi się tutaj jeepem z doliny (w
zimie skuterem śnieżnym). Jednak woda schłodzona w piwnicy
schroniska smakuje naprawdę wyjątkowo.
Tutaj kończy się szlak
po Połoninie Wetlińskiej. Zeszliśmy do kempingu Bieszczadzkiego
Parku Narodowego Górna Wetlinka, gdzie... złapaliśmy autostop (o
tej bieszczadzkiej tradycji jeszcze napiszemy), aby pojechać na
zasłużony placek po bieszczadzku (o którym też jeszcze
wspomnimy).
Uwielbiam Bieszczady, także zazdaszczam bardzo ;)
OdpowiedzUsuńI piękne zdjęcia, jak to u Was :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń