czwartek, 26 czerwca 2014

Przekleństwo stemplowania



Magazyn „National Geographic Traveler” ogłosił właśnie czwartą edycję plebiscytu „7 nowych cudów Polski”. O ten tytuł rywalizuje szesnaście - jak informuje redakcja - niebanalnych, magicznych, nowo powstałych i takich, w które tchnięto nowe życie miejsc.
- Jesteśmy przekonani, że Polska jest najfajniejsza. Poprzez plebiscyt chcemy promować ciekawe, ale wciąż niewystarczająco znane zakątki ze wszystkich polskich województw - mówi Martyna Wojciechowska, redaktor naczelna gazety.

Wśród bardzo różnych propozycji są m. in. barokowa eksplozja w postaci gigantycznego klasztoru cysterskiego w Lubiążu na Dolnym Śląsku, rezerwaty chroniące nietoperze zamieszkałe na terenie Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, OFF Piotrkowska, czyli najmodniejszy obecnie adres w Łodzi, czy Suwalski Park Krajobrazowy. Co do większości propozycji - OK, zgadzam się, rozumiem nominację (w kilku byłem, inne chciałbym bardzo zobaczyć...). Niektóre zupełnie mnie nie przekonują, jak promenada w Helu (z całym szacunkiem dla sympatycznych, zapewne, mieszkańców Helu).

Nie jestem fanem plebiscytów. Stempel „cudu” potrafi ciążyć. Bo co, jeśli pojedziemy go odwiedzić, a okaże się, że wieje nudą, jak na warsztatach z cerowania skarpet? Do kogo mamy mieć wówczas pretensje? Do pracowników wyróżnionej instytucji, że się nie postarali wystarczająco, aby swoją „cudowność” odpowiednio unaocznić? A może do czytelników magazynu, którzy ośmielili się zagłosować i jak na złość obarczyć dane miejsce ciężarem bycia „cudem”? Czy raczej do samych redaktorów, którzy wskazali takie, a nie inne nominacje? Poza tym, jak potraktować atrakcje, które mimo desygnowania „cudami” nie zostały wybrane? Są mniej „cudowne” od konkurentów? Można je odwiedzić, owszem, ale bardziej „cudownie” będzie w „cudach”?

Ech… Ponarzekałem, pomarudziłem, nagromadzona przez cały dzień żółć znalazła ujście w tym poście… Ale sami przyznacie, że tego typu konkursy zawsze będą mocno nieobiektywne, choć trzeba podkreślić, że promocja w tak poczytnym magazynie z pewnością jest dla mniej znanych miejsc wręcz bezcenna. I wielu z nas mogłoby się nigdy nie dowiedzieć, że warto ruszyć szlakiem przygody w Świętokrzyskim, czy wpaść do Muzeum Państwa Krzyżackiego w Działdowie.

Z chęcią poznam(y) Wasze zdania o plebiscytowym szufladkowaniu i stemplowaniu. A może wskażecie swoje prywatne „cuda” na mapie Polski? ;)

Zielu stawia na Lubiąż. Bezapelacyjnie, do samego końca :).



Więcej informacji o plebiscycie znajdziecie tutaj: http://7cudow.national-geographic.pl/

piątek, 13 czerwca 2014

Dobre Miasto dobre na raz



Wyobraźcie sobie panoramę, która nie zmieniła się od dobrych sześciu wieków. Nie mam tu na myśli landszaftu z górami, czy jeziorami, ale miejski krajobraz, który podlega przeobrażeniom praktycznie z roku na rok. Jest takie miejsce na Warmii. Nazywa się Dobre Miasto - prawda, że cudownie? :) - i gdyby nie jedna rzecz, to turysta naprawdę nie miałby tu po co zaglądać.


Od końca XIV wieku dominantą Dobrego Miasta są położone nad zakolem Łyny zabudowania zespołu kolegiackiego: bazyliki pw. Najświętszego Zbawiciela i Wszystkich Świętych oraz siedziby miejscowych kanoników - czworobok przypominający trochę swoim założeniem zamek. Kościół jest drugim co do wielkości na całej Warmii i liczy 61,5 metrów długości. Budowa rozpoczęła się około 1359 r. Jego wciąż bogate wyposażenie to dowód na majętność kapituły kolegiackiej, swego czasu trzeciego największego właściciela ziemskiego na Warmii. Świątynia zajmuje część północną założenia, zachodnia i południowa to dawne budynki mieszkalne kanoników, a wschodnia to dawny dom biskupów, zakrystia i brama do miasta. Dzisiaj mieści się tutaj ośrodek rekolekcyjny.





Reper
Co warto zobaczyć we wnętrzu bazyliki?



Na pewno dwa gotyckie ołtarze - mariacki z około 1430 r. oraz św. Anny z około 1500 r.



Warto też rzucić okiem na rzeźbę „Tron Łaski” z początku XVI w., czyli ikonograficzne przedstawienie Trójcy Świętej.




Imponuje bogata snycerka ambony oraz organy składające się z 3522 piszczałek zgrupowanych w 49 głosach.


Podczas, gdy Emi polowała na wyryte na kamiennych płytach nagrobnych czaszki („O, jeszcze jedna!”), ja znalazłem relikwiarz ze szkieletem św. Innocentego (Ok, przyznaję: nie do końca znalazłem, bo wiedziałem, gdzie go szukać :P).


Podczas spaceru w i obok świątyni uwagę moją przykuwały nie tylko piękne elementy wystroju, ale znalazło się również kilka pytań, na których odpowiedzi (jeszcze) nie znam ;) Tymi najbardziej frasującymi podzielę się z Wami niżej ;) 


 


Dlaczego na zewnętrznej ścianie kościoła zauważyć możemy puste miejsce, gdzie najprawdopodobniej znajdował się zegar słoneczny i co się z nim stało?




Ile czaszek i płyt nagrobnych odnaleźć można we wnętrzu bazyliki? Sama naliczyłam ich pięć, lecz pewna jestem, że po dokładniejszej obserwacji znalazłoby się jeszcze kilka...


Oraz ostatnie - czy tylko ja mam wrażenie, że całość kolegiaty jest lekko krzywa? :) Punktów odniesienia może być kilka - pytanie tylko, który z nich byłby najlepszy ;)



Kolegiata to jeden z nielicznych dobromiejskich świadków historii. Ta obeszła się z miejską tkanką okrutnie. Po zajęciu miasta przez wojska radzieckie w lutym 1945 r. w gruzach legło 65 proc. zabudowy, czyli blisko pięćset domów! Nie ma już rynku ze stylowymi kamieniczkami i pamiętającym średniowiecze ratuszem. Ich miejsce zajęły szare bloki w stylu późnego Gierka… Jednym z symboli miasta, i zachowanym reliktem dawnych murów obronnych, jest Baszta Bociania. Na jej dachu znajduje się gniazdo rzeczonego ptaka, niestety obecnie niezamieszkałe.


Pozytywnie zostałam zaskoczona, kiedy udało mi się odnaleźć legendę o Dobrym Mieście i... bocianach. Jak widać, Bociania Baszta nosi swą nazwę nie tylko ze względu na znajdujące się na niej gniazdo, ale jest jednym z symboli tego miasta. Dla zainteresowanych legendę umieszczamy na końcu tego posta :)

Muzeum, które znajdować się powinno we wnętrzu baszty niestety było zamknięte i zagadką dla nas pozostaje, co też znajdować się w jego wnętrzu może... 

O tym, w jaki sposób historia obeszła się z miastem, naocznie można się przekonać spacerując wzdłuż murów obronnych, których początek (bądź też koniec) odnaleźć można przy baszcie. Niestety widok nie należy do najprzyjemniejszych. Budynki bezpośrednio przylegające do murów (tzw. budy) swoje lata świetności stanowczo mają za sobą, a otoczenie w niektórych miejscach, składa się głównie z zaśmieconych piwniczek oraz budynków z powybijanymi oknami.



Pomimo tego, że Dobre Miasto słynie coraz bardziej z ichnich, corocznych Dobremiastock Festival, nie jest to miasto, które urzekło mnie do cna i ciągnie mnie do siebie. To co widziałam i zwiedziłam to moje, a jeśli kiedyś pojadę tam ponownie, to po to, aby po dłuższym czasie stwierdzić jakie zmiany w otoczeniu zaszły i czy bociany odnalazły swoje gniazdo!

A teraz czas na małą czarną i W DROGĘ! :P

Zdajemy sobie sprawę, że na koniec zrobiło się trochę smutno, choć bynajmniej nie było to naszym zamierzeniem. Tak samo jak nie chcemy zniechęcać do odwiedzin Dobrego Miasta. Będąc, dajmy na to w Olsztynie, nie zaszkodzi zboczyć trochę z trasy i odwiedzić to miejsce. Z pewnością znajdziecie swoje powody, aby tutaj wrócić :)
  
LEGENDA   O  DOBRYM  MIEŚCIE I  JEGO  MIESZKAŃCACH
Dawno, dawno temu i tak dawno, że najstarsze babcie i dziadkowie obecnych najstarszych babć i dziadków już tego nie pamiętają, w miejscu, gdzie gród wspaniały na trasie między Lidzbarkiem Warmińskim i Olsztynem, zwany nie przez przypadek Dobrym Miastem istnieje, był przed wiekami pewien gródek niewielki…
W gródku tym żyli sobie ludzie spokojni i dobrego serca. Nikomu nigdy nie wadzili… Uprawiali pola okoliczne i paśli swe trzody na ogromnych łąkach nad wijącą się malowniczo Łyną. Mieszkali wtedy, przed wieloma wiekami w domach, które ”kurnymi chatami” nazywano, gdyż dym uchodził z nich przez strzechy. Na łąkach i pastwiskach wokół gródka, który jeszcze wtedy własnej nazwy nie miał, każdego roku na wiosnę ogromna ilość bocianów zawsze przylatywała…
Pewnego razu zdarzyło się, że para boćków, którym tak się spodobało w tej okolicy, nie zdążyła na czas na „sejmik jesienny bocianów” przylecieć, aby z innymi do ciepłych krajów odlecieć wspólnie. A tymczasem, jesień ciepła szybko minęła i nastała dosyć nagle zima. Zamarzły podmokłe łąki nad Łyną. Zamarzła też sama rzeka. Para bocianów niechybnie zginęłaby z zimna i głodu, gdyby nie zauważyli ich dobrzy ludzie z owego gródka pobliskiego. Przynieśli zmarznięte bociany do swojej chaty. Nakarmili i postanowili, że zaopiekują się parą boćków przez całą zimę. Ptaki, które wcześniej całe białe były w „kurnej chacie” sadzą czarną końce skrzydeł i ogon sobie przez zimę poczerniły i tak im to zostało do dzisiaj. A że wcześniej zmarzły srodze niebożęta, gdy po zamarzniętych łąkach chodziły toteż nogi i dzioby czerwone od zimna miały i to im też zostało na zawsze. Nastała wreszcie po srogiej zimie wiosna… Para bocianów klekotaniem wesołym dobrym ludziom podziękowała za gościnę serdeczną.
Na kolejnym „sejmiku bocianim” ustalono jednogłośnie, że gródek bezimienny do tej pory Dobrym Miastem nazwać należy, gdyż ludzie wyjątkowej dobroci w nim mieszkają i po wieki mieszkać tutaj będą. Po pewnym czasie, w miejscu dawnego maleńkiego gródka, piękne miasto powstało, które prawa miejskie w XIV wieku otrzymało, a dokładnie w roku 1329.
Wielokrotnie niszczone było przez wojny i pożary, ale do dnia dzisiejszego przetrwało. Murem obronnym ceglanym otoczone baszt miało kilka, ale ta najważniejsza, będąca jego symbolem, „Basztą Bocianią” do dzisiaj jest nazywana, gdyż od wieków na jej szczycie gniazdo bocianie się znajduje. Bociany z pokolenia na pokolenie wiadomość o pradawnych czasach sobie klekotaniem przekazują, aby zawsze do Dobrego Miasta każdego roku powracać, gdzie ludzie dobrzy mieszkali i nadal mieszkają. Miasto to nazwy nie zmieniało, pomimo różnych dziejów w swej bogatej historii, bo albo był to Guttstadt, albo po polsku Dobre Miasto.
Okolice nadal są tutaj przepiękne. Pobliskie Smolajny Książę Biskup Ignacy Krasicki niezwykle sobie upodobał. W pobliżu jest znane Głotowo, od XIV wieku już z odpustów słynące, a w centrum miasta przewspaniałą kolegiatę dawno temu pobudowano. Łąk, pastwisk i mokradeł nad malowniczo płynącą Łyną pełno. Bociany też są, o czym każdy może przekonać się osobiście…
A jak to z legendami bywa, jedni wierzą, inni powątpiewają, ale ja jestem przekonany, że prawda w tym jakaś jest, bowiem ludzie do tej pory godnymi są miana swego miasta, o czym nie tylko same bociany wiedzą…
Napisał Wiesław Czermak znalezione na: http://www.dobremiasto.info/legenda/

wtorek, 3 czerwca 2014

Gdzie smok mówi dobranoc

Ziemia ornecka - i sama Orneta rzecz jasna - przywitała nas kurzem, pyłem, wahadłami i objazdami. Trafiliśmy na kompleksową przebudowę głównej drogi wiodącej do i przez miasto. Przypadek? Nie sądzę… Podsłuchałem przypadkiem rozmowę dwóch drogowców, którzy niczego nieświadomi tak rozprawiali sobie, przerzucając piasek z kupki na kupkę, której to czynności przyglądało się kilkunastu „kierowników budowy”:
- Ej, Zenek. Podobno dzisiaj przyjeżdżają Emi z Zielem. To się zdziwią… Łech łech łech…
- No, dokładnie Rysio. Rozkopanie drogi wzdłuż, wszerz i trzy metry w głąb to po prostu psikus roku.
- Zapamiętają Ornetę na zawsze…
Coś, co zabrzmiało jak klątwa, stało się mimowolnym proroctwem. Owszem, zapamiętaliśmy Ornetę na zawsze, bo nie co dzień przecież odwiedza się miasto smoka ;)
Ale zanim przejdziemy do samego miasta pomówmy chwilkę o smoku, tym groźnym, wciąż żywym, którego spotkać możemy w różnych punktach miasta :) Aby i Wam jego postać nie była obca, przedstawiamy skróconą wersję smoczej legendy.

Dawno dawno temu za górami, za lasami, nieopodal krzaczka ... a tfuuu to nie to ...  zacznijmy jeszcze raz... 

Dawno, dawno temu kiedy jeszcze ratusza i kościoła św. Jana w Ornecie nie postawiono, żył sobie na owych terenach smok. Smok, jak to smok, okrutnym i groźnym był gadem. Kto mu do gustu nie przypadł, ten kończył jako danie główne, bez względu na płeć, wiek i gatunek. Gdy za mało rozrywki mu było palił wioski i lasy i nikt w okolicach nie mógł go przed tym powstrzymać. A śmiałków nie brakowało... mężni rycerze zjeżdżali się z okolic, co rusz wymyślając co by tu zrobić, żeby gada zniszczyć. Podpalali, otruwali, topili, zasypywali kamieniami i ziemią lecz skutki były opłakane, bo smok z życiem swoim rozstawać się nie chciał. Lecz dnia pewnego, słonecznego, kiedy wszyscy stracili już nadzieję na pokonanie gada do Ornety przybył nikomu nie znany, rycerz na koniu uzbrojony w kopię. Nie zwlekając długo udał się on do jamy smoka, ciach prach i szczęśliwym trafem, po długiej i wyczerpującej walce smok... padł, nabijając się na kopię dzielnego rycerza. Kiedy do mieszkańców dotarło co się stało, chcieli nieznajomego rycerza uhonorować, lecz nigdzie go znaleźć nie mogli.
I tak oto, aby pamięć o groźnym gadzie nigdy nie zginęła, smok stał się nie tylko wizerunkiem Ornety, ale znalazł też swoje miejsce w nazwie miasta (Worm - Wurm znaczy tyle co smok; Orneta zaś to spolszczona nazwa wcześniejszego Wormditt). Inna teoria głosi, że
nazwa miasta wywodzi się ze staropruskiej nazwy pola - wormedythin.
Smok po trzykroć :)
Smoczą podobiznę znajdziemy nie tylko na herbie Ornety, ale także na… kościele. Kilku jego rzygaczom nadano kształt smoczych łbów. 

"Smoczy" rzygacz.
To nie jedyny wyróżnik bryły XIV-wiecznej świątyni. Na północnej ścianie znajdziemy fryz z glazurowanych cegieł, przedstawiający m. in. Adama i Ewę.



Po kilkuminutowych oględzinach nadal jednak nie wiemy, która z postaci to Ewa, a która to Adam ;) 

Sam kościół, noszący wezwanie św. Jana Chrzciciela, często bywa określany jako najpiękniejszy na całej Warmii. Nie lubię takich określeń, bo bycie „naj” jest często mocno względne, aczkolwiek nie można powiedzieć, że świątynia do ładnych nie należy. Zachwyca zarówno jej bryła, z koronkowymi szczytami bocznych kaplic, jak i samo wnętrze - trochę mroczne, ale pełne interesujących zabytków, zachowane, mimo iż zawieruchy dziejowe kościoła nie omijały.


Reper pokazujący wysokość w metrach nad poziomem morza, na której znajduje się kościół św. Jana Chrzciciela

Warto zwrócić uwagę na gotycki ołtarz ze scenami z życia Chrystusa (na końcu prawej nawy), reklamowany jako dzieło uczniów samego Wita Stwosza, oraz freski, powstałe na przestrzeni od końca XIV w. po początek XX w. Tłem malowidła przedstawiającego ukrzyżowanego Jezusa, sygnowanego na 1907 r., jest panorama średniowiecznej Ornety :). Podpowiedź - obejrzenie wnętrza kościoła jest w ciągu dnia praktycznie niemożliwe, dlatego sugerujemy wejść do niego tuż przed mszą. 

W tle fresku ze sceną Ukrzyżowania znajduje się panorama Ornety.
Stara, prawdopodobnie gotycka (po lewej), i nowa - z przełomu XIX i XX wieku, posadzka kościoła w Ornecie.
W orneckim kościele zachowały się freski z okresu średniowiecza. To tzw. "Biblia pauperum", czyli Pismo Św. dla niepiśmiennych "ubogich". Na tym fresku widzimy Jezusa wyrzucającego handlarzy z świątyni jerozolimskiej.
Kolejny średniowieczny fresk. Tym razem tzw. "Drzewo życia".
Gotycki ołtarz ze scenami z życia Chrystusa, reklamowany jako dzieło uczniów samego Wita Stwosza.
Rokokowy konfesjonał z... ekhmm... ozdobnymi kutasikami

Organy zbudowano w latach 1935 - 1936, choć sam prospekt jest barokowej proweniencji

Nawa główna

Smoka znajdziemy też w holu ratusza. Zieje ogniem z mozaiki umieszczonej w holu budynku. Ewidentnie jest PRL-owskiej proweniencji, bo jego sąsiad - orzeł z naszego herbu - ma dorobioną koronę.

Mozaika z kolorowych szkiełek w holu orneckiego ratusza.
Przy wejściu do siedziby miejscowej władzy umieszczono dwie tablice z nazwiskami poległych podczas I wojny światowej mieszkańców Ornety. Aż dziw bierze, że nie usunięto ich po 1945 r., kiedy wcielone do Polski tereny Warmii oczyszczano z niemieckich „zaszłości”.


Ornecki ratusz powstał w połowie XIV w. Do jego dobrze zachowanej gotyckiej bryły dostawiono w późniejszych latach charakterystyczne domki zwane „budami”. Patrząc na barokową wieżyczkę warto wiedzieć, że w środku wisi najstarszy na Warmii dzwon, pochodzący z 1384 r.


Ornecki ratusz. Patrząc na barokową wieżyczkę warto wiedzieć, że w środku wisi najstarszy na Warmii dzwon, pochodzący z 1384 r.
Piwnice budynku kryją nieduże, ale pełne ciekawych eksponatów mini-muzeum historii Ornety. Aby je zwiedzić, wystarczy ładnie uśmiechnąć się do pani obsługującej miejscową Informację Turystyczną (mieści się w budynku ratusza - wejście od strony kościoła), i już można podziwiać m. in. zbiory monet, pamiątki po orneckim browarze, makietę miasta oraz nieistniejącego zamku, czy pamiątki po miejscowych kolejarzach i lotnikach z dawnej jednostki wojskowej.
Orneckie mini - muzeum mieści się w gotyckich piwnicach ratusza.
Makieta nieistniejącego zamku biskupów warmińskich w Ornecie. Dzisiaj na jego miejscu stoi szkoła, w której zachowały się gotyckie piwnice.
Makieta dworca w Ornecie.

Polichromowana skrzynia z 1820 r.


Pamiątki po orneckim browarze, zebrane w miejscowej izbie pamięci.



Ornecka starówka jest o tyle wyjątkowa, że po zawierusze II wojny światowej zachowała się niemal kompletnie, co w przypadku miast Warmii i Mazur jest czymś bardzo rzadkim. Choć sporo z nich najlepsze lata ma już za sobą (część wyremontowano ze środków unijnych), to miejscowe kamieniczki cieszą oko ciekawymi detalami. Na jednej z nich spotykamy starego znajomego ... smoka, a jakże :)


Kariatyda wiążąca się z kolejną legendą miejską o Kryształowej Li


Herby Polski, Ornety i Elbląga na fasadzie przyrynkowej kamienicy.
Firma z Elbląga, wykonująca prace brukarskie przed kościołem, pozostawiła po sobie "wizytówkę"

<<< GALERIA ZDJĘĆ >>>

Sama wyprawa okazała się być nie tylko dobrym ćwiczeniem cierpliwości ze względu na przebudowę dróg, jak również dzięki niej nauczyliśmy się, czym tak naprawdę Orneta jest. Sama nazwa miasta może sprawić nie lada kłopoty osobom, które usłyszały o niej po raz pierwszy ... ;) 

A: Jutro ruszamy na Ornetę
B: A właśnie, gdzie to jest? I co to jest to ornette?
A: To takie miasto w północnej Francji, w regionie Varme, do którego jedziemy jutro... Orneta... na Warmii :)
B: No to ta orneta, co to za impreza ? :)
A: Teraz jedziemy do ORNETY :P miasto - nie impreza xD

C: To gdzie jedziecie? 
D: Do Ornety
C: A co to jest ten ornet
D: Orneta, takie miasto... ;)

Nie dość, że nazwa problematyczna i trochę egzotycznie brzmiąca, to na dodatek na własnej skórze przekonaliśmy się, jak miasto stara się nadgonić europejskie standardy. O czym nie omieszkała poinformować nas pewna starsza kobieta, którą zaczepiliśmy pytając o drogę do hotelu.

My: Przepraszam, którędy dojedziemy do hotelu? 
Ona: Uuu... Musicie jechać prosto, potem przy tym domu prosto, na rondzie prosto, będzie tam taki kościół, za którym znowu musicie jechać prosto...
My: Yyyy...Eeee... Yyyy... AHA
Ona: Bo widzicie, mamy tu teraz remonty. Drogi nam robią. Mówią, że idziemy do Europy.

A więc tak jak staliśmy, pojechaliśmy. Do hotelu trafiliśmy, bo było PROSTO :)