poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Bóbr zwany foką, czyli odcinek 2 (Krynica Morska - Kąty Rybackie)

Tym razem zaczęło się emocjonująco. Plan mieliśmy podobny jak przed dwoma tygodniami. Czyli dojechać do Kątów samochodem, stamtąd autobusem do Krynicy i z powrotem już „z buta”. Wyjechaliśmy z domu jednak trochę później niż zakładaliśmy, co zaowocowało koniecznością ścigania się wręcz z „pekaesem”. Te jeżdżą po mierzei dość rzadko, więc zależało nam, aby jednak na niego zdążyć (w rezerwie pozostawała opcja „autostop”). Na szczęście kierowcy widocznie nigdzie się nie śpieszyło, bo autobus przyjechał kilka minut opóźniony, więc ostatecznie pierwszy etap odcinka nr 2 naszego „tuptania” zrealizowaliśmy zgodnie z pierwotnym planem. 


Pogoda znowu nam dopisała, więc i na plaży w Krynicy spotkaliśmy więcej ludzi niż poprzednio, choć wciąż atmosfera w miasteczku była mocno „przedsezonowa”. Leżakowanie leżakowaniem, opalanie się opalaniem, a przed nami około 18 kilometrów marszu po piachu...


Mogłoby się wydawać, że takie łażenie jest stosunkowo monotonne. Drzewa, wydmy, szum fal, skrzeczenie mew, gdzieś przeleci kormoran, mignie na piasku bursztyn, ktoś przejdzie, ktoś przebiegnie, zaskrzeczy mewa... I tak w kółko. W takiej sytuacji nawet grupa jeźdźców na koniach staje się atrakcją dnia (zwłaszcza gdy w ich gronie dostrzega się szlachcica żywcem przeniesionego z XVII wieku i... sobowtóra marszałka Piłsudskiego), a radar w Skowronkach (formalnie rzecz biorąc - Punkt Obserwacyjny nr 30 Centrum Wsparcia Teleinformatycznego i Dowodzenia Marynarki Wojennej oraz Posterunek Obserwacyjny Skowronki wchodzący w skład Zautomatyzowanego Systemu Radarowego Nadzoru polskich obszarów morskich podlegającego Straży Granicznej) obiektem godnym kilkunastominutowej sesji fotograficznej. 


Żeby nie było - stwierdzenie, że już się znudziliśmy, jest absolutnie dalekie od prawdy! Lista miejsc, które chcielibyśmy po drodze zobaczyć, jest długa jak samo polskie Wybrzeże. Fakt, że pokonaliśmy już polską część Mierzei Wiślanej dodatkowo motywuje nas do zaliczenia kolejnych etapów, które - z całym szacunkiem dla naszej ulubionej mierzei - zapowiadają się jako znacznie ciekawsze i pełne wyzwań (np. jak załatwić zgodę na przejście poligonu morskiego pod Ustką i uniknąć oberwania rakietą typu morze - plaża [a na niej my]? ;). Nie możemy się także doczekać zobaczenia na własne oczy, w naturalnym środowisku, bałtyckiej foki (wszystko jedno jakiej - szarej, pospolitej, czy obrączkowanej). Prawdę mówiąc myśleliśmy, że w sobotę byliśmy tego już bardzo blisko...


Finiszując w Kątach Rybackich nagle dojrzeliśmy pływające blisko brzegu dość spore COŚ. W pierwszej chwili pomyśleliśmy - foka! Bo po pierwsze, na pewno nie był to ptak. Po drugie, kilka dni po zaliczeniu pierwszego odcinka na plaży w Skowronkach zauważono małą fokę, więc odwiedziny tego morskiego ssaka w Kątach nie byłyby niczym bardzo zaskakującym. Po trzecie wreszcie, na plaży wciąż leżało sporo pozostałości po patroszeniu ryb z porannego połowu, które mogłyby przyciągnąć foki na darmowe jedzenie. Zapytaliśmy - pełni nadziei - miejscowych rybaków, którzy właśnie przygotowywali się do wypłynięcia na nocny połów, czy zdarza im się zaobserwować foki tak blisko brzegu. Usłyszeliśmy w odpowiedzi: „Foka? Aaa... to pewnie bóbr. Ostatnio często tu przypływa. Jak zobaczy pustą plażę, to pewnie wyjdzie na brzeg”. - Bóbr? Yyy... w słonej wodzie - pomyśleliśmy w pierwszej chwili. Po zrzuceniu zdjęć na komputer i drobiazgowej analizie COSIA okazało się, że nasza wyczekiwana foka jest jednak... gryzoniem. Nic to. Okazji na zobaczenie bałtyckich drapieżników będziemy mieli jeszcze sporo. W razie czego mamy numer do Błękitnego Patrolu :).


Przed nami odcinek nr 3 - z Kątów do Jantara. Niezmiennie zachęcamy do dołączenia! W kupie siła! ;)

Podsumowanie:
 

środa, 22 kwietnia 2015

Mapa - nasz powód do dumy :)

Po wielomiesięcznych staraniach udało się uaktywnić naszą interaktywną mapę. Dzisiaj mogę z radością krzyknąć: TO DZIAAAAAŁAAAAA!!!!! Nie ukrywam, że jestem z niej niezmiernie dumna :). Pierwsze próby wyzwalały we mnie szewską pasję i doprowadzały do stanu, w którym rzucałam w  przestrzeń dużą ilością mięsa. Bardzo nieświeżego i niemiłego dla ucha.

Dzisiejszy dzień okazał się bardziej łaskawy niż inne i oto przed Wami efekt końcowy: 



Mapa będzie uaktualniana na bieżąco i cały czas dostępna w zakładce MAPA widocznym na naszym blogu :) ---> KLIK, KLIK

Od teraz interesujące Was miejsca możecie znaleźć poprzez kliknięcie na wybrany znacznik. Do każdego z nich dodany został odnośnik do właściwego posta :).


Proste? PROSTE! :P

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Flądra, skarpetka i tony bursztynu, czyli odcinek 1 (Piaski - Krynica Morska)

- Co ty robisz? Przestań! Wstawaj! - starsza pani strofuje męża szukającego bursztynów na plaży w Krynicy Morskiej. Mąż z trudem dźwiga się z kolan, kiedy do akcji wkracza Emi.
- Tam dalej można znaleźć naprawdę dużo bursztynów - zapewnia.
- Gdzie? - dopytuje z wyraźnym ożywieniem kobieta (zapewne oczami wyobraźni widzi już na swojej szyi gustowny naszyjnik z okruchów bałtyckiego złota...).
- No... Na plaży... - odpowiada rezolutnie Emi, w milisekundę przekraczając cienką granicę między chęcią bycia miłą - i do bólu konkretną - a nominacją do nagrody w kategorii „Niegrzeczna Osoba Roku”.
Bynajmniej ta pozorna „niegrzeczność” nie była celowa. To efekt wybuchowej mieszkanki zbyt długiego przebywania na mocnym słońcu, otartych stóp, zgubionej skarpetki, bolącego biodra oraz ponad 20 kilometrów w nogach. Ale po kolei...

W poprzednim poście wyjaśniliśmy po co w sobotę, 11 kwietnia, zjawiliśmy się na granicy polsko - rosyjskiej, przecinającej Mierzeję Wiślaną kilka kilometrów za miejscowością Piaski.
Nie kierowała nami chęć zrobienia „selfiaka” z rosyjskimi pogranicznikami. Co to, to nie. To właśnie tutaj zaplanowaliśmy początek naszego projektu pod roboczą nazwą „Tupu - tup, czyli idziemy polskim wybrzeżem”. Mierzeja jest dla nas swoistym poligonem. Przede wszystkim dlatego, że tutejsze wybrzeże Bałtyku leży najbliżej naszego domu. Logistycznie więc są to etapy najłatwiejsze do zaliczenia. To właśnie na mierzei chcemy m. in. sprawdzić swoje fizyczne możliwości, ocenić liczbę kilometrów, które możemy przejść w ciągu dnia, oraz ustalić niezbędną zawartość plecaków.
Początkowo planowaliśmy przejść odcinek między Piaskami a Kątami Rybackimi - bite 30 km w piasku po kostki. Do Kątów dojechaliśmy designerskim Peżotem, następnie przesiedliśmy się do autobusu PKS, którym dojechaliśmy do Piasków.
Akurat rybacy zakończyli poranny połów, więc wokół niewielkiego portu zlokalizowanego nad Zalewem Wiślanym unosił się charakterystyczny zapach świeżo złowionych ryb. Na smażoną fląderkę, ku wielkiemu niezadowoleniu Ziela, szans niestety nie było. Poza sezonem Piaski wydawały się na wpół wymarłe.
 Ruszyliśmy więc ku granicy, pokonując około 4 kilometry.

Dzików, grasujących ponoć po całej mierzei, nie uświadczyliśmy. Grożących kałasznikowami rosyjskich strażników granicznych też nie. Za główną reprezentację miejscowej fauny robiły więc wszechobecne mewy i kormorany oraz... wyrzucona na brzeg flądra.
Rybę oczywiście uratowaliśmy (- Ma szczęście, że nie mamy ze sobą patelni...), z kolei zamiast Rosjan spotkaliśmy ich polskiego odpowiednika po fachu. Pan strażnik przez chwilę obserwował nas przez lornetkę, a gdy stwierdził, że nie mamy w planach naruszenia i tak nie najlepszych stosunków międzynarodowych między Polską a naszym sąsiadem, pomachał nam i oddalił się z wydmowego posterunku.
Po krótkim melanżu na granicy (kanapki, banany, łyk wody) zawróciliśmy w stronę Kąt Rybackich. Nie był to marsz jednostajny. Co chwilę bowiem schylaliśmy się na widok drobych bursztynków... Gdybyśmy skupili się tylko na tej czynności, to domu wrócilibyśmy z pokaźnym workiem. Na plaży w Piaskach spotkaliśmy też znajomych z Tczewa, zafascynowanych - tak jak my - jej urokliwością i „bezludnością”.
Gdzieś w połowie trasy między Piaskami a Krynicą okazało się, że po prostu nie damy rady dojść aż do Kątów. Emi zaczęło dokuczać biodro i otarta stopa. Biodro, bo brzegiem morza idzie się „pod kątem”, jedną nogę obciążając bardziej niż drugą, a stopa to wynik zgubienia... skarpetki ;). Grząski piasek - jak to piasek - zrewidował nasze plany co do pokonywania 1 kilometra w określonych czasie. Gdybyśmy jednak uparli się na dojście do Kąt, marsz skończylibyśmy późno w nocy. Postanowiliśmy więc zakończyć etap w Krynicy Morskiej, mając w nogach około 23 kilometry. Po zasłużonym obiedzie złapaliśmy ostatniego „pekaesa” do Kątów. Na szczęście samochód jeszcze na nas czekał.

Jeśli los da za niedługo planujemy kolejny etap: od Krynicy Morskiej do Kątów Rybackich. Dołączycie?