czwartek, 25 czerwca 2015

Kurpie w pigułce, czyli jak próbowaliśmy oswoić skansen i... czołg

W dzieciństwie zwiedzanie skansenu było karą porównywalną z obowiązkiem zjedzenia głębokiego niczym Bajkał talerza zupy brukwiowej. Już ciekawsza wydawałaby się okazja zobaczenia na własne oczy największej na świecie szpuli sznurka pakowego... Skanseny były synonimem nudy, najgorszym z najgorszych pomysłów na szkolną wycieczkę. Bo co ciekawego może być w rozpadających się budynkach, w których cuchnie starym drewnem, niczego nie można dotykać, a najlepiej to w ogóle nie oddychać, bo niekontrolowane przez przewodników podmuchy powietrza obudzą tkwiące od dziesięcioleci w deskach żarłoczne korniki, które do reszty zjedzą dwustuletnią (miliardoletnią?) sypiącą się chatę.


Specjalną atencją nie pałamy do skansenów do dzisiaj. Z pewnością gdzieś w kraju są i takie, które tętnią życiem, starają się wyjść naprzeciw rosnącym oczekiwaniom zwiedzających, a organizowanie w nich wydarzenia przyciągają tłumy (przykładem Czarne Wesele w Muzeum Wsi Słowińskiej w Klukach). Są też jednak i takie miejsca, gdzie nawet w sezonie turysta - który ośmieli się przyjechać w dzień powszedni - traktowany jest trochę jak intruz, przeszkadzający w konsumpcji trzeciego dziś pączka i czwartej kawusi... 


Jakiś czas temu, specjalnie tego nie planując, mieliśmy okazję zwiedzić Skansen Kurpiowski w Nowogrodzie. To drugie, po Wdzydzach Kiszewskich na „naszym” Pomorzu, najstarsze w Polsce muzeum budownictwa ludowego. Skansen powstał w 1927 r., a jego geneza i rozwój nierozerwalnie wiążą się z postacią Adama Chętnika, niestrudzonego zbieracza eksponatów związanych z Kurpiowską Puszczą Zieloną. Po zniszczeniach II wojny światowej skansen rozpoczęto odbudowywać w 1956 r. Dzisiaj, na ponad trzech hektarach urokliwie położonego na wysokim brzegu Narwi terenu, możemy zobaczyć 23 zabytkowe budynki drewniane oraz kilkadziesiąt obiektów małej architektury, jak bramy, kapliczki, studnie, czy ule. Dla panoramy puszczy warto wspiąć się na Wzgórze Ziemowita, gdzie w XIV w. Kazimierz Wielki nakazał zbudować zamek chroniący granice państwa. 


Byliśmy jedynymi zwiedzającymi. Liczyliśmy przez to, że będziemy potraktowani jakoś wyjątkowo, że zostaniemy zaprowadzeni do miejsc, które na co dzień są niedostępne dla oczu gości, że usłyszymy interesujące opowieści przewodnika, który tym razem nie będzie musiał użerać się z rozwrzeszczaną grupą gimnazjalistów. Niestety pani, która nas oprowadzała, nie pytana milczała, a jej rola sprowadzała się tylko do otwierania kolejnych obiektów na trasie. Na pewno inne wspomnienia mielibyśmy po odwiedzeniu skansenu w wypadającą w sierpniu Niedzielę św. Rocha, kiedy odbywają się tutaj pokazy twórczości ludowej, można zajadać się regionalnymi przysmakami (piwem jałowcowym!), a dzieci poznają tradycyjne gry i zabawy zręcznościowe. 


W Nowogrodzie zobaczyliśmy jeszcze jeden z kilkunastu schronów bojowych, zbudowanych w dolinie Narwi przez polskie wojsko. Odegrały one istotną rolę obronną podczas walk we wrześniu 1939 r. Położony tuż przy moście przez rzekę schron jest miejscem rekonstrukcji corocznych walk sprzed 76 lat. Z kolei na wzgórzu nad rzeką jako pomnik ustawiono czołg T-34. Działo się to w 1974 r., na pamiątkę 30-lecia powstania PRL. Ze wzgórza roztacza się piękny widok na Narew. Niedawno czołg odnowiono, a w dalszych planach jest utworzenie tzw. parku historyczno - kulturowego, w skład którego wejdą też wszystkie położone w okolicy schrony. A są to nie tylko polskie umocnienia, ale także powstałe w 1940 i 1941 r. umocnienia radzieckiej linii Mołotowa oraz fortyfikacje z niemieckiej linii Galindia. 


Dzień zakończyliśmy w "Wiszących ogrodach nad Narwią", czyli restauracji znanej z pierwszego sezonu "Kuchennych Rewolucji" Magdy Gessler. Dla cepelinów było warto ;).