czwartek, 22 stycznia 2015

Tam, gdzie wybucha barok...

„Wilno szczyci się jedną z najwspanialszych odmian baroku w Europie, ukształtowaną dzięki przyjezdnym artystom, których talenty rozkwitły w tutejszym, niezwykle bujnym i inspirującym otoczeniu.” (Adam Dylewski, „Podróż na Kresy”).

To nie jest styl dla osób, które nie lubią przepychu. W nim nie ma linii prostych, złoto jest dwa razy bardziej złote, a rzeźby wyglądają tak realistycznie i ekspresyjnie, jakby za chwilę miały zejść z cokołów i zacząć spacerować między zwiedzającymi. Nie jesteśmy na lekcji plastyki, więc wileńskiego baroku nie będziemy rozkładać na części pierwsze. Mamy nadzieję, że nasze zdjęcia oddadzą charakter tej architektury.

W Wilnie znajduje się prawie dwadzieścia barokowych kościołów, cerkwi i kaplic. Odwiedziliśmy trzy, niekoniecznie najbardziej reprezentatywne, dorzucając gratis dwie kolejne, bardzo ważne z różnych względów, świątynie. A więc, ruszamy na spacer!

Zaczynamy na Antokolu, gdzie stoi kościół pw. św. Piotra i Pawła. Ufundował go hetman wielki litewski Michał Kazimierz Pac, podobno w ramach dziękczynienia za uratowanie życia, kiedy szukali go żołnierze zirytowani niepłaceniem żołdu. „Skromny” hetman, początkowo pochowany pod progiem kościoła, nie zapomniał przypomnieć wiernym, kto ufundował świątynię, umieszczając na fasadzie napis sprytnie zawierający dwukrotnie powtórzone jego nazwisko („Regina pacis funda nos in pace”).

Kościół powstał w II połowie XVII w. Zachwyca wysokiej klasy sztukateriami. Można się nabawić poważnego bólu karku od spoglądania na sklepienia i ściany, na których umieszczono ponad 2 tysiące stiukowych rzeźb! Warto zwrócić uwagę na kryształowy żyrandol w kształcie statku (to podobno pamiątka zatonięcia zamówionego we Włoszech głównego ołtarza z kryształowymi kolumnami) oraz wielki bęben przywieziony przez Paca spod Chocimia.














Wracamy na Stare Miasto. Przy ul. Dominikańskiej stoi jedyny obecnie w Wilnie kościół, gdzie nabożeństwa odbywają się tylko w języku polskim. Tutaj też Jan Paweł II spotkał się w 1993 r. z Polakami. Kościół św. Ducha nie miał szczęścia do pożarów, które niszczyły go kilkukrotnie. Ostateczny kształt otrzymał w II połowie XVIII w. Z zewnątrz budowla, wciśnięta między inne budynki, wygląda niepozornie, ale wnętrze to rekompensuje. 







Niedaleko, w zespole gmachów Uniwersytetu Wileńskiego, znajduje się kościół pw. św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty. Podobno pierwszy w tym miejscu kościół powstał na miejscu kultu pogańskiego. Pierwotnie spora gotycka świątynia została przebudowana przez jezuitów po katastrofalnym pożarze w 1737 r. Spore wrażenie robi zgrabna fasada, której towarzyszy wysoka na 68 metrów dzwonnica. Gdy w XIX w. uniwersytet był zamknięty, kościół pełnił funkcję swego rodzaju panteonu narodowego. Stąd pomniki Adama Mickiewicza, czy Tadeusza Kościuszki, i popiersie Stanisława Moniuszki na chórze. Słynny kompozytor często grał na tutejszych organach.







Będąc w Wilnie nie można nie odwiedzić miejscowej katedry, noszącej wezwanie św. Stanisława Biskupa i św. Władysława. Świątynia pochodzi z XV wieku, ale obecny, klasycystyczny kształt, otrzymała do 1801 r. Wystrój katedry jest dość skromny, z czym kontrastuje kaplica św. Kazimierza, gdzie złożono relikwie tego świętego, wzorowana, ale dwukrotnie większa od Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu. Złożono tutaj też serce Władysława IV, a w podziemiach świątyni spoczywają szczątki króla Aleksandra Jagiellończyka i dwóch królowych, żon Zygmunta Augusta - słynnej Barbary Radziwiłłówny i Elżbiety Habsburżanki. Wracając do wspomnianej kaplicy - będąc w środku zwróćcie uwagę na obraz św. Kazimierza i jego trzy... ręce. 











Na zakończenie spaceru wróćmy raz jeszcze na ul. Dominikańską. Między kamienicami kryje się nieduży kościółek św. Trójcy, siedziba Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, gdzie wisi oryginalny obraz Jezusa Miłosiernego, namalowany według wskazówek św. Faustyny Kowalskiej. Świątynia pochodzi z XVI w. Jej wnętrze to idealne miejsce, aby uciec od wielkomiejskiego zgiełku. 


niedziela, 11 stycznia 2015

Sylwester w Wilnie, czyli sztuczne ognie bardziej... sztuczne

Ale ten czas pędzi. Czasami wydaje nam się, że dopiero co wstaliśmy od wigilijnego stołu („A może jeszcze jeden serniczek?”), a tymczasem już jedenaście razy zdążyliśmy się przewrócić nocą na drugi bok w nowym roku ;). Sylwestrowe plany mieliśmy trochę inne. Miał być wymarzony od dłuższego czasu Lwów, ale - nie do końca z naszej winy - ostatecznie wylądowaliśmy w Wilnie. Barszcz ukraiński musiał ustąpić miejsca rosołowi z kołdunami, a ruskie pierogi kibinom z baraniną (swoją drogą - genialnym!). Bynajmniej, nie żałujemy, ale co Lwów, to Lwów... Na razie musieliśmy obejść się smakiem (wybaczcie już trzecią kulinarną aluzję), co nie znaczy, że całkowicie zrezygnowaliśmy z podróży na zachodnią Ukrainę.







Wracając do Wilna. Zanim zabierzemy Was na spacer po stolicy Litwy kilka słów o tamtejszym Sylwestrze. Dużych różnic w świętowaniu nowego roku w porównaniu z Polską, i kurczącym się przez nieubłaganą globalizację światem, na Litwie nie ma. Alkohol, muzyka, tańce, alkohol, sztuczne ognie, szampan, życzenia, znowu alkohol, coraz bardziej niezdarne tańce, alkohol, kac... Pod tym względem zaskoczeń się nie spodziewaliśmy, choć mieliśmy spore oczekiwania wobec miejskiej zabawy sylwestrowej w Wilnie. Teoretyczne podstawy takiego myślenia były co najmniej dwie, za to bardzo konkretne. Po pierwsze, Wilno to stolica państwa (malutkiego, ale zawsze to państwo), więc naturalną rzeczą wydawałoby się, że noworoczna impreza na Placu Katedralnym zostanie zorganizowana z przytupem, jak na najważniejsze i największe miasto w kraju przystało. Po drugie, 1 stycznia 2015 r. Litwa oficjalnie wchodziła do strefy euro, więc teoretycznie i ten fakt powinien zostać godnie uczczony, na pohybel wszystkim, którzy twierdzili, że słabiutki lit da sobie radę w możliwym starciu ze spekulantami.










O my naiwni! Tymczasem wileński Sylwester - przypomnę raz jeszcze: cały czas piszemy o stolicy państwa - raczej nie mógłby konkurować z podobną imprezą w, dajmy na to, Radomiu. Na wspomnianym Placu Katedralnym zgromadziło się, owszem, sporo ludzi, ale nie przygotowano żadnej muzyki, fajerwerki były jakieś takie niezorganizowane (trudno było wskazać źródło tych sponsorowanych przez władze, bo sztuczne ognie nadlatywały zewsząd dookoła), a skąpa ochrona imprezy sprawiła, że świętujący imbecyle poczuli się na tyle pewnie, aby rzucać petardy w tłumie i tłuc butelki po szampanie, gdzie popadnie. Nikt do zgromadzonych nie przemówił, żaden mer, czy pani prezydent Litwy (no chyba, że nasi wschodni sąsiedzi mają szczęście nie obcowania z nadreprezentatywnością polityków w życiu publicznym - wówczas zwrócimy honor), więc plac dość szybko opustoszał. Jedynym dowodem na to, że dzieje się coś istotnego, były wyświetlane na ścianie katedry animacje obwieszczające nadejście Nowego Roku i przyjęcie euro. I chyba tylko grupie wiecznie szczęśliwych wyznawców Kryszny oraz ekipie japońskiej telewizji, która przyjechała filmować sami do końca nie wiemy co, wymienione mankamenty nie przeszkadzały ;).






Słabo? No pewnie, że słabo. Na szczęście samo Wilno wynagrodziło nam zawód przeżyty w sylwestrową noc. Aha, byśmy zapomnieli o plusie: litewskie szampany są lepsze i tańsze niż u nas ;). Jeśli kiedyś będzie mieli okazję „sylwestrzyć” się nad Niemnem, to w sklepach szukajcie takich z czarnym kotem na białej etykiecie.