sobota, 21 lutego 2015

Perełka pod chodnikiem i jaskółcze gniazdo

Można tu nie trafić. Pawilon wejściowy przypomina sąsiednie budy z warzywami i owocami. Obok stoi hala targowa, po drugiej stronie kościół. Przechodzi tędy tłum ludzi - do pracy, na zakupy, na mszę. Stawiamy dolary przeciwko orzechom, że niewielu z nich ma świadomość, iż kilka metrów pod powierzchnią chodnika znajduje się jedna z największych archeologicznych niespodzianek ostatnich lat w Polsce. Mowa o Piwnicy Romańskiej w Gdańsku. Pojechaliśmy wreszcie tam kilka dni temu. Wreszcie, bo Zielu nie mógł już wytrzymać, że najstarsze pomieszczenie na Pomorzu ma na wyciągnięcie ręki, a nie ma czasu - lub wmawia sobie, że nie ma czasu - aby je zobaczyć.

Prowadzone od 2001 do 2012 r. badania archeologiczne tak zwanej Kępy Dominikańskiej zaowocowały kilkoma interesującymi odkryciami. Po pierwsze, pod wspomnianą Halą Targową, dokopano się do pozostałości osady z XI i XIII w., pozostałości po pierwszym dominikańskim klasztorze i fundamentów pierwszego kościoła pw. św. Mikołaja wraz z jego trzynastowieczną przebudową. Następnie archeolodzy zajęli się sprawdzeniem, co kryje się pod przeznaczonym do modernizacji placu targowym, położonym między halą a kościołem. Odkryto m. in. średniowieczne cmentarzysko oraz podziemne pomieszczenie, które wstępnie potraktowano jako piwnicę pierwszego klasztoru dominikanów. Po odgruzowaniu i dalszych badaniach okazało się, że rzekoma piwnica w rzeczywistości jest klasztornym refektarzem z XIII w., czyli miejscem, gdzie mnisi spożywali posiłki. Archeolodzy znaleźli też ossuarium, w którym wtórnie gromadzono kości zmarłych oraz dostawioną do refektarza kuchnię z ceglanym piecem. Z analizy antropologicznej wynika, że w ossuarium znajdowały się kości co najmniej 140 osób, w tym - by zacytować stronę Piwnicy Romańskiej - pięcioro dzieci, które zmarły w wieku okołoporodowym, trzynaścioro dzieci w wieku od 1 do 14 roku życia, siedmioro nastolatków oraz 99 osób dorosłych (co najmniej 24 kobiet i 19 mężczyzn). 





Dawny refektarz to w sumie niewielkie pomieszczenie, wsparte na jednym masywnym filarze. Na dobrą sprawę, obejrzenie go wraz z ossuarium oraz niewielkiej ekspozycji rzeczy znalezionych podczas wykopalisk, zajęłoby około 10 minut. Muzeum Archeologiczne w Gdańsku, które opiekuje się tym miejscem, postanowiło urozmaicić zwiedzanie i zleciło wyprodukowanie filmu opowiadającego o dziejach Kępy Dominikańskiej. Komiksowe wstawki, sporo wizualizacji i fachowy, ale nie przeintelektualizowany komentarz prof. Błażeja Śliwińskiego, znawcy średniowiecznej historii Pomorza, razem dały na tyle ciekawy materiał, że nie zanudzą się nim nawet najmłodsi zwiedzający. Sami byliśmy świadkami, że kilkuletnie dzieci oglądały film z otwartymi buziami.




Będąc w Gdańsku, odwiedziliśmy jeszcze franciszkański kościół pw. św. Trójcy, drugą największą gotycką świątynię w mieście. Cel mieliśmy jeden: przekonać się na własne oczy, jak postępuje odbudowa słynnych organów, wykonanych w latach 1616 - 1618 przez Martena Friese. Organy umieszczono u zbiegu prezbiterium i wschodniej ściany nawy południowej kościoła. Wiszą tutaj niczym jaskółcze gniazdo. Wejście do nich było możliwe tylko z klatki schodowej lektorium, czyli konstrukcji ceglanej stanowiącej dość szeroki balkon, wykorzystywany przez śpiewaków i instrumentalistów. To jedyny zachowany tego typu zabytek architektoniczny w naszym kraju! Organy kilkukrotnie na przestrzeni wieków poddawano przebudowom, ale nie spowodowały one znaczących zmian w efektownym wyglądzie prospektu. 






W 1943 r. zapadła decyzja o rozebraniu instrumentu i wywiezieniu do wsi Lichnowy na Żuławach. Po wojnie został przywieziony z powrotem i był przechowywany na poddaszu kościoła Św. Trójcy. Od 2008 r. trwa odbudowa organów według koncepcji dr Andrzeja Szadejki, odpowiadającej instrumentowi oryginalnemu, jaki krył się za manierystycznym prospektem z 1618 r. i prospektem barokowym z 1703 r. W tym kosztownym projekcie może pomóc każdy z nas. Wystarczy na przykład ufundować... piszczałkę. Najtańsze kosztują od 200 złotych, a najdroższe nawet 30 tys. złotych. Może uda się odbudować organy do 2018 r., kiedy będą obchodzić swoje 400-lecie. Koszt zadania szacowany jest na milion euro. 




piątek, 13 lutego 2015

W dymie cerkiewnych kadzideł

W Wilnie kultura europejskiego Zachodu miesza się z kulturą Wschodu. W panoramie miasta równie często, co wieże kościołów, zauważymy cebulaste kopuły cerkwi: prawosławnych, jak i unickich. Dla nas to wciąż świat - jakby to nie brzmiało - trochę egzotyczny, dlatego nie mogliśmy sobie odmówić okazji przekroczenia progów kilku z nich.

Rzut beretem od Ostrej Bramy znajduje się cerkiew św. Trójcy i klasztor bazylianów. To miejsce powinno być bliskie wszystkim licealistom. Dlaczego? Ano dlatego, że w klasztorze, w którym w XIX w. Rosjanie umieścili więzienie, za wywrotowe i antypaństwowe myślenie siedział sam Adam Mickiewicz. W zrekonstruowanej celi wieszcza w międzywojniu utworzono Celę Konrada. Gdy bazylianie odzyskali klasztor po upadku Związku Radzieckiego, w części kompleksu klasztornego utworzyli hotel, a Celę Konrada przenieśli do specjalnie postawionego budynku na dziedzińcu klasztoru. Cóż... Ekonomia wygrała w tym przypadku z tradycją...


 

Sama cerkiew, zbudowana na miejscu wcześniejszej, drewnianej, pamięta XVI wiek, choć obecną formę nadano jej w latach 60. XIX w. Budynek przechodził bardzo różne koleje losu. Dość powiedzieć, że w czasach ZSRR Instytut Inżynierów Budownictwa testował w niej materiały wybuchowe... Dzisiaj cerkiew wraca powoli do dawnej świetności. Szkoda tylko, że nie mogliśmy zobaczyć jej wnętrza, jak tylko przez przeszklone drzwi.




Po drugiej stronie ulicy prowadzącej do Ostrej Bramy znajduje się cerkiew św. Ducha, przy której mieści się prawosławny monaster. Przez wiele lat cerkiew ta była jedyną świątynią prawosławną w Wilnie. Architektura budowli bardzo przypomina styl wileńskich kościołów katolickich, tak samo jak imponujący ikonostas kojarzy się z ich barokowymi ołtarzami. W nawie głównej cerkwi umieszczono relikwiarz ze szczątkami świętych męczenników - Antoniego, Jana i Eustachego - zamordowanych podczas rządów wielkiego księcia litewskiego Olgierda. Do 1826 r. relikwie znajdowały się w podziemnej kaplicy cerkwi. Batiuszka (a nie pop!), który akurat pełni „dyżur” dla turystów, chętnie oprowadzi po kaplicy i opowie historię męczenników i samej cerkwi. 









W Wilnie zobaczyliśmy jeszcze sobór Przeczystej Bogarodzicy, czyli cerkiew katedralną prawosławnej eparchii wileńskiej i litewskiej. W latach 1865 - 1868 cerkiew przebudowano w stylu gruzińskim, wykorzystując przy tym częściowo zachowane fragmenty murów pamiętające XVI wiek i fundację hetmana Konstantego Ostrogskiego. Wnętrze cerkwi jest dość skromne. Z ciekawostek warto odnotować tablice pamiątkowe żołnierzy rosyjskich, którzy zginęli podczas walk w ramach Powstania Styczniowego oraz fakt, że w 1513 r. pochowano w niej Helenę Moskiewską, żonę króla Aleksandra Jagiellończyka, która nigdy nie przeszła na katolicyzm. 






 
Ze wszystkich obejrzanych cerkwi, ta wywarła na nas najmniejsze wrażenie, i sami do końca nie wiemy, dlaczego przewodnik postanowił nas do niej zaciągnąć... Ale tak to już z przewodnikami bywa. Nasze wrażenia z wycieczki w takiej formie opiszemy w osobnym poście.